Teatr Telewizji TVP

„Damy i huzary”, reż. K. Janda – Andrzej Grabowski: i śmiesznie, i strasznie

– Z paniami układa się sano tak jak zawsze i wszędzie, czyli raz dobrze, raz źle. I to się nie zmienia – mówi Andrzej Grabowski, odtwórca roli Majora w „Damach i huzarach” Aleksandra Fredry w reżyserii Krystyny Jandy.

Co można powiedzieć o postaci Majora?

– Ho, ho, ho. Już to, że jest postacią fredrowską i wojskowym z napoleońskiej epoki wiele o tej postaci mówi. To facet mocno starszy, jak na tamte lata oczywiście, kiedy wiek inaczej się oceniało. Mężczyzna, człowiek w ogóle, pięćdziesięcioletni był starym człowiekiem. Dziś nie do końca tak. I tego starego wojaka jego siostry próbują przekonać, by ożenił się z własną siostrzenicą, osiemnastoletnią Zosią. I on, jak ten głupi mężczyzna, zamierza ulec namowom, ale na szczęście wszystko się wyjaśnia korzystnie dla niego.

Jak się Panu pracowało u Krystyny Jandy?

– Fantastycznie. To była moja pierwsza z nią współpraca i balem się trochę, że będzie nerwowo, że będzie krzyczała, ale nic z tych rzeczy. Była na planie cudowna, pogodna, samokrytyczna.

Jak się panom oficerom ogólnie układa z paniami?

– Z paniami układa się tak jak zawsze i wszędzie, czyli raz dobrze, raz źle. I to się nie zmienia.

W ubiegłym roku minęło czterdzieści lat od Pana debiutu w Teatrze Telewizji w zabawnym przedstawieniu „Jak redagowałem gazetę w…”. Pamięta Pan?

– Tak, byłem jeszcze świeżynką studencką, a reżyserował to mój profesor z krakowskiej szkoły Jerzy Goliński, zwany „Golo”, którego sporo studentów się bało, bo umiał grać bardzo surowego, do czego wykorzystywał swoją powierzchowność jak z horroru i straszliwie krzaczaste brwi.

Potem był epizod w „Lorenzacciu” Musseta w reżyserii Laco Adamika…

– Gdzie „Golo” też grał, ojca rodziny Strozzich. Wspominam jeszcze rolę Seydy w historycznych widowiskach „Polski listopad” i Mitraszewskiego w „Traugutcie” według tekstów historyka z Jagiellonki, profesora Ziejki. W 1989 roku po raz pierwszy zetknąłem się z Feliksem Falkiem jako Morderca w „Ryszardzie III”. Jednak przedstawieniem, w którym w pełni wyzwoliłem się na aktora do większych zadań niż epizody, było widowisko mojego brata Mikołaja Grabowskiego „Opis obyczajów” według księdza Kitowicza. Potem grałem bowiem na przykład Gruszczyńskiego w dużej inscenizacji „Snu srebrnego Salomei” Słowackiego w reżyserii Krzysztofa Nazara, w „Rodzinie” Słonimskiego u Kazia Kutza czy Lebiadkina w „Sprawie Stawrogina” Dostojewskiego w reżyserii Krzysztofa Zaleskiego. No i oczywiście rola Władka w „Bracie Elvisie” Łukasza Wylężałka, cieszącym się dużą popularnością wśród widzów.

Ukształtował Pan ciekawe emploi, bo w ostatnich latach angażują Pana zarówno do ról ostro komediowych, charakterystycznych, jak w „Elvisie” czy w „Południku 19” w reżyserii Juliusza Machulskiego, ale też dramatycznych jak w „Kontrymie” czy w „Rzeczy o banalności miłości” do roli filozofa Heideggera.

– To przywilej starszego wieku, że można być i śmiesznym, i strasznym (śmiech)

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Krzysztof Lubczyński