Teatr Telewizji TVP

„Totus tuus” – Ireneusz Czop: człowiek z Krakowa

– Najtrudniejsze było zaakcentowanie jego duchowości, bardzo tajemniczej i to starałem się zrobić spontanicznie, bez przesadnego analizowania – mówi Ireneusz Czop, grający kardynała Karola Wojtyłę – papieża Jana Pawła II w telewizyjnym przedstawieniu „Totus tuus” Pawła Woldana.

Dołączył Pan do kilkuosobowego grona aktorów, którzy grali już papieża Wojtyłę: w Polsce Piotr Adamczyk i Cezary Morawski, a za granicą m.in. John Voight, pamiętny m.in. z tytułowej roli w słynnym „Nocnym kowboju” Johna Schlesingera. Jaki był Pana pomysł na tę rolę?

– Moi poprzednicy niejako przetarli mi szlak. To naprawdę wspaniała aktorska przygoda zagrać taką postać. Ja go zawsze postrzegałem jako spontanicznego, żywego mężczyznę i na to chciałem położyć jeden z akcentów. Najtrudniejsze było zaakcentowanie jego duchowości, bardzo tajemniczej i to starałem się zrobić spontanicznie, bez przesadnego analizowania.

Ranga tej postaci w historii Polski, świata i Kościoła jest oczywista, ale czy jest też ciekawa z dramaturgicznego punktu widzenia? Mam na myśli to, że jako postać autentyczna i spełniona jest niejako do końca zdeterminowana….

– To postać niezwykle interesująca jako osoba dramatu, zwłaszcza jeśli popatrzeć na to skąd wyszedł, a dokąd doszedł, na sam szczyt świata. Najpierw musiał opuścić ukochane miejsca, przyjaciół, a później przez ponad ćwierć wieku podejmować dramatyczne decyzje dotyczące Kościoła, sytuacji w Polsce, polityki międzynarodowej. Już sam fakt zamachu na niego świadczy, że jego rola była ogromna i stawała na drodze potężnym siłom. Dramatyczne były też dylematy, którym musi stawić czoła z perspektywy łóżka w klinice Gemelli po zamachu. A właśnie z punktu widzenia Gemelli rozgrywa się akcja tego przedstawienia, to miejsce jest jego osią topograficzną, choć akcja rozgrywa się w kilku miejscach.

Jak gra się postać, której wizerunek, sposób bycia, głos przez dziesięciolecia utrwalił się w pamięci milionów ludzi? Imitować ją, czy pokazać z dystansem?

– To było najtrudniejsze pytanie do rozstrzygnięcia i najtrudniejsze zadanie. Rozważałem to bardzo długo i szukałem klucza. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że to był człowiek z Krakowa, z charakterystycznym sposobem mówienia, a przy tym ktoś, kto kiedyś chciał być aktorem. Na imitację wprost, jeden do jednego, nie zdecydowałem się. Po prostu uznałem, że to moje prywatne spotkanie z tą postacią i że jeśli potraktuję to najpoważniej i najgłębiej jak potrafię, to już samo to ustawi mi rolę.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Krzysztof Lubczyński