Teatr Telewizji TVP

Krzysztof Jasiński: teatr rozwija wrażliwość

– Jestem już tak daleko na mojej drodze, że w ulotnej sztuce teatru interesują mnie wartości uniwersalne, ponadczasowe – mówi Krzysztof Jasiński, dyrektor Teatru STU w Krakowie.

Niedługo minie pół wieku od kiedy zaczął Pan prowadzić Teatr STU. Jak wspomina Pan początki?

– Na początku był bunt. W latach 70. ubiegłego już wieku Teatr STU często nazywany był teatrem politycznym, bo towarzyszył swojemu pokoleniu na drodze do wolności w tych wszystkich zmaganiach, które przeżywało ono razem z Polską. Moje pokolenie zyskało świadomość ideową w marcu 1968 roku. Zaraz potem był grudzień 1970 i spektakl „Spadanie”, który objechał świat, utwierdzając nas w przekonaniu, że ból jest uniwersalny, a my jesteśmy obywatelami świata. Potem dołączyliśmy „Sennik polski” i „Exodus”, a całe heroiczne dziesięciolecie podsumowała gorzka „Donkiszoteria”. To był koniec lat gierkowskich, gorzki spektakl o pozycji i losie inteligenta pokazany w krzywym zwierciadle, więc odrzucony przez część środowiska jako szyderstwo. Potem rzeczywistość dopisała bardziej gorszące sceny i dopisuje nadal.

Jako inscenizator wybrał Pan formułę teatru realistyczno-poetyckiego. Dlaczego akurat taką?

– Bo takie jest sedno sztuki teatru i taka jest klasyczna formuła. Wszelka przesada kłóci się z celem teatru, a celem było i jest, tak u początków teatru, jak i dzisiaj, podstawiać zwierciadło naturze, uświadamiać cnocie i hańbie ich własne rysy, substancji epoki nadawać formę, która ją utrwali. Tak jest u Szekspira w „Hamlecie”. Najważniejszy jest wybór tego, co i po co się mówi. O reszcie, czyli o dotarciu do widzów decyduje forma, czyli sztuka.

W Pana teatrze i w Pana indywidualnych realizacjach dominuje klasyka. Dlaczego właśnie ona?

– Jestem już tak daleko na mojej drodze, że w ulotnej sztuce teatru interesują mnie wartości uniwersalne, ponadczasowe. A takie niesie tzw. klasyka. Na początku drogi buntowałem się przeciwko niej, a jej mistrzów kroiłem tępą piłą profana. Nasze adaptacje pełne były cytatów z klasyków, często odbiegających od pierwotnego sensu. Potem nabrałem szacunku.

Klasyka nie jest łatwa, bywa hermetyczna, często napisana archaicznym językiem, nie wszystkie obce arcydzieła mają współczesne tłumaczenia. Na przykład Norwid jest poetą słabo poznanym przede wszystkim z powodu trudnego języka. Sięgam po klasykę również dlatego, że jest w niej zawarty ciągle niewykonany testament. Nasze młode elity muszą dorosnąć, żeby budować nie na gruzach, ale na fundamentach ojców. Nasi klasycy mówią o polskości, o polskim losie i zadaniach dziejowych do wykonania. I to jest ciągle aktualny testament. Romantycy nie tylko projektowali nam przyszłość, oni uświadamiali nam także przeszłość, osadzając naszą kulturę w tradycji śródziemnomorskiej, więc europejskiej. Musimy kiedyś ten testament zrealizować. Inaczej dalej będziemy społeczeństwem kalekim. Nikogo rozsądnego nie trzeba przekonywać, jak wiele jest do zrobienia w tej sprawie.

Dlaczego mimo dominacji mediów elektronicznych i kina, ciągle wielu ludzi potrzebuje teatru, ciągle ma on swoją publiczność?

– Sztuka służy nie tylko do zabawy, choć i ta jej funkcja jest bardzo ważna. W teatrze mamy do czynienia z fenomenem chwili, jednego wieczoru, który możemy zapamiętać na długo, na całe życie. W teatrze możemy przeżyć głębokie poruszenie. Tam serce otwiera umysł. Człowiek staje przed drugim człowiekiem i przedstawia świat. Teatr rozwija wrażliwość na drugiego człowieka, chyba najbardziej ze wszystkich sztuk. Teatr mówi o kondycji człowieka współczesnego, uświadamia mu jego rolę. Najważniejsze, że może kształtować elity. Moje pokolenie miało swój teatr. To był teatr Dejmka, Swinarskiego, Wajdy, Jarockiego. Tworzyliśmy też swój teatr alternatywny. Oba nurty się wzajemnie napędzały, bo wszystkim chodziło o to samo. W „Spadaniu” zbudowanym na kanwie Tadeusza Różewicza mówiliśmy za poetą, że jest wiele dróg, które biegną, ale nie biegną do środka, jest wiele domów, które stoją, ale nie ma środka. W „Exodusie” śpiewaliśmy słowa A. L. Moczulskiego o tym, że z garbów wyrosną nam skrzydła. Elity mojego pokolenia wiele zawdzięczają teatrowi. Możemy stać się dzięki niemu się wrażliwsi i lepsi. I od tego jest teatr.

Taka kultura, w tym teatralna, o jakiej Pan mówi, była tematem znakomitych, popularnych prowadzonych przez Pana benefisów w teatrze STU, z udziałem wielkich artystów, pod powtarzanym przez Pana zawołaniem „Kochajcie teatr, kochajcie artystów”.

– Benefisy gościły w telewizji wiele lat. Wszystkie są zarejestrowane jako wartościowe świadectwo kultury i jeszcze nie raz będą pokazywane jako dokumenty czasu, portrety wspaniałych Polaków.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Krzysztof Lubczyński