Teatr Telewizji TVP

„Mąż i żona” – Grzegorz Małecki: bajerant, fircyk, kochanek

– W tej komedii nie ma szerszego tła społecznego czy ekonomicznego. Akcja „Męża i żony” w jednym domu, w gronie czterech osób, a cała intryga osnuta jest wokół wzajemnych zabiegów erotycznych – mówi Grzegorz Małecki, Alfred w telewizyjnym przedstawieniu „Męża i żony” w reżyserii Jana Englerta.

Jak określiłby Pan Alfreda?

– Jako bajeranta, fircyka, jako podręcznikowy egzemplarz kochanka, amanta, który uwielbia miłość bez zobowiązań. Wydaje mi się, że z całej czwórki właśnie on najbardziej wychylony jest ku naszym czasom, bo takich mężczyzn jest dziś wokół wielu. Czyli jest, przepraszam za słowo, ponadczasowy.

Typ atrakcyjnego łobuza?

– Tak można go chyba określić.

„Mąż i żona”, to bardziej komedia psychologiczna, erotyczna, czy komedia typów?

– Co do typów, to nie wiem, czy partnerzy podzielą moje odczucie, ale są one narysowane dość grubą kreską i my aktorzy staramy się to trochę wycieniować, podać delikatniej, bez zbyt mocnego obrysu. Nie doszukiwałbym się w niej jakichś głębszych znaczeń czy odniesień. Proszę zwrócić uwagę, że tu nie ma, jak w niektórych komediach Fredry, choćby w najsławniejszej, „Zemście”, jakiegoś szerszego tła społecznego, czy –  jak w „Dożywociu” – tła ekonomicznego. Akcja „Męża i żony” rozgrywa się w jednym domu, w jednym salonie, i w łóżku oczywiście, w gronie czterech osób, a cała intryga osnuta jest wokół wzajemnych zabiegów erotycznych.

Jako aktor Teatru Narodowego często współpracuje Pan z Janem Englertem. Jak w tym przypadku toczy się współpraca?

– Jak zawsze, w pełnym komforcie. Jan Englert i Witold Adamek, autor zdjęć, od lat tworzą niezawodny duet, który dokładnie wie, co chce osiągnąć, a to jest wielką wartością.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Krzysztof Lubczyński